czwartek, 24 lutego 2011

Boże, coś Polskę...


Bóg ukochał sobie Polaków w sposób szczególny. Dał nam nasze najlepsze cechy narodowe – roztropność, umiarkowanie, mądrość, odwagę. Dał nam posła Jurka, by modlił się o deszcz, a z ekranu telewizora przypominał mężom o dopuszczalnych formach zapładniania swoich żon. Dał nam pełne tolerancji Radio, by wskazywało drogę zagubionym i dbało o finanse osób starszych. Wreszcie – dał nam skromnych i dobrych duchownych, by miłością otoczyli nasze dzieci.

Jako że Polacy nie są samolubni, odwdzięczają się Bogu na każdym kroku. Ad maioram Dei gloriam budujemy więc bazyliki, gigantyczne Świątynie Opatrzności. uczyniliśmy Maryję królową Polski, a jeśli Bóg pozwoli, wkrótce intronizujemy i samego Jezusa (choć złośliwi twierdzą, że uroczystość odbędzie się nielegalnie, jako że osoba skazana prawomocnym wyrokiem sądu nie może piastować funkcji publicznej). Obopólna miłość jest tym wspanialsza, że przypieczętowana ostatnio największym w naszej części galaktyki pomnikiem Chrystusa Króla, który nad świebodzińskim Tesco góruje piękniej niż Zbawiciel nad Rio.

Bo Bóg umiłował sobie Polaków wyjątkowo. Na podstawie naszej z Bogiem relacji wiemy doskonale, że  jesteśmy narodem wybranym. Zatem nawet, gdy posądzą nas o antysemityzm, nie musimy zaprzeczać, przecież nie mogą istnieć jednocześnie dwa narody wybrane. A to, że jesteśmy wybrani, lubimy oczywiście podkreślać. Naprawdę niewiele zabrakło, a hymnem Polski zamiast „Mazurka Dąbrowskiego” zostałaby pieśń zaczynająca się od słów:

Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały
Coś ją  osłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść, które przygnębić ją miały.

Pieśń, przyznać trzeba, interesująca. Napisana co prawda dawno temu ku czci cara, ale parafraza rządzi się swoimi prawami, zatem miast carowi możemy dziś dziękować Bogu. Nader interesujący w tej pieśni jest jednak specyficznie nakreślony obraz ojcowskiej opieki, jaką roztoczył nad nami Stwórca.  Aż strach pomyśleć, jak wyglądałyby losy kraju, gdyby nie opiewana w tej pieśni Boża troska o potęgę Polski i chwała, w której blasku autonomię w trakcie ostatnich 300 lat  utrzymaliśmy łącznie całe kilka dekad. Jakie nieszczęścia działy się po tej drugiej, bardziej niebezpiecznej stronie bożej Tarczy, skoro trafiały w nas ledwie odpryski tego, co działo się po stronie nieosłoniętej. Musieliśmy naprawdę mieć szczęście, skoro oberwaliśmy jedynie marnymi odłamkami, żeby wymienić tak nieistotne  jak 3 rozbiory,  dwie ogromne wojny, planowa i systematyczna eksterminacja, dwa totalitaryzmy przepełnionych programową nienawiścią sąsiadów…  Jak straszne rzeczy musiały się dziać po drugiej stronie tarczy, wiedzą chyba tylko ci, którzy „Boże coś Polskę” śpiewają dziesiątego na Krakowskim Przedmieściu.

Z niezliczonych wersji kolejnych zwrotek pieśni wyłania się jeszcze ciekawszy obraz relacji polsko-boskich. Okazuje się, że nawet, gdy Bóg o naszej ojczyźnie na chwilę zapomni (a ma już przecież swoje lata), to nic straconego, skoro – jak słyszymy dalej – „w samych nieszczęściach pomnaża jej chwałę”. Zatem każda przegrana bitwa, wojna i klęska niemal każdego powstania są w zasadzie sukcesem, przysparzajacym Polsce i Polakom glorii. Zastanawiające, bo być może nawet typowa dla nas słabość do celebrowania katastrofy bierze się właśnie z podobnych utworów? Nawet jeśli nie, nawet jeśli  jest to cecha wrodzona, to pieśń ta wspaniale ją ilustruje. Bo tylko my potrafimy tak dodać boski pierwiastek do klęski, że wydaje nam się ona godnym świętowania sukcesem. Gloria Victis.

Postulując odrobinę zdrowej i uczciwej refleksji, zachęcając do znalezienia okazji do uśmiechu, proponuję zmienić ledwie kilka wyrazów w kościelnej pieśni.  Tylko kilka, ale może przywrócą jej nieco sensu, a przynajmniej uczynią ją troszeczkę bardziej sprawiedliwą i łatwiejszą w odbiorze. Spróbujmy zaśpiewać:

Boże, coś Polskę przez nieliczne wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały
Coś ją osłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść, które i tak ją spotkały.

Choć z drugiej strony, marnie widzę szanse na wykonanie tej wersji na najbliższej summie. Śpiewający okazaliby się sami sobie zbyt mali, słabi i wcale nie tacy wyjątkowi. A tego byśmy nie znieśli. Wszak jesteśmy, wszyscy razem i każdy z osobna, wielcy, wyjątkowi i silni. My, Polacy, wybrani przez Boga, górujemy nad innymi narodami jak Chrystus Król nad Świebodzinem. Bo jesteśmy właśnie jak ten posąg – wielcy i mocni. I puści w środku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz