niedziela, 13 marca 2011

Dylemat z krwi i kości

Kto choć raz uczestniczył w rzymskokatolickiej mszy, musiał zwrócić uwagę na jej najważniejszy moment. Katolikom, którzy we mszy świętej uczestniczą średnio raz w tygodniu, czyli około pięćdziesięciu razy w roku, podpowiem, że momentem tym jest Eucharystia i podniesienie, w czasie którego chleb i wino ulegają, jak wierzą wyznawcy, przemianie w ciało i krew Jezusa. Stwierdzenie niby oczywiste, ale idę o zakład, że więcej niż połowa (zakładam optymistycznie) uczestniczących w Eucharystii nie wie zupełnie, w czym uczestniczy oraz co, według nauki Kościoła, bierze do ust. Jednostkom kulinarnie i religijnie wrażliwym dalszą lekturę zdecydowanie odradzam.

Katolikom, czyli ludziom dość skromnie zorientowanym w sprawach swej wiary, na pewno trudno będzie zaakceptować fakt, że w momencie przyjmowania komunii spożywają jak najbardziej fizyczną tkankę, która jest ciałem Jezusa; ciężko będzie im przyznać, że piją jego krew, czyli pływające w osoczu komórki. Jeszcze trudniej będzie katolikom zrozumieć, że gdyby nie uwierzyli w napisane wyżej słowa, ściągają na siebie ekskomunikę i zostają latae sententiae (czyli mocą samego prawa) wykluczeni ze zgromadzenia wiernych (przepraszam, że nie uprzedziłem o tym na wstępie). Zupełnie przytłaczające natomiast może być dla nich, że dopóki nie zaakceptują zdobytej (jak mniemam, dopiero przed chwilą) wiedzy na temat picia krwi i spożywania ciała, to każda kolejna komunia będzie świętokradztwem.

Oczywiście, katolik nie musi (i chyba nawet nie powinien) wierzyć w kwestii wiary profanowi. Niech zatem przemówi przewodzony przez papieża Pawła III Sobór Trydencki, którego ustalenia do dziś obowiązują wszystkich wiernych Kościoła:

Jeżeli ktokolwiek zaprzeczy, że ciało i krew razem z duszą i Bóstwem naszego Pana Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus są prawdziwe, rzeczywiście i cieleśnie obecne w sakramencie Przenajświętszej Eucharystii i jeżeli twierdzi, że jest On tam tylko w sposób symboliczny – niech będzie przeklęty!

Jeżeli ktokolwiek będzie twierdził, że materia chleba i wina pozostaje w sakramencie Przenajświętszej Eucharystii razem z ciałem i krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa... – niech będzie przeklęty!

To oczywiście nie jedyne przekleństwa zawarte w ustaleniach czcigodnego Soboru, ale w opisywanej tu materii najważniejsze. Z dwóch zacytowanych powyżej zdań wynikają bowiem jasno dwie nauki Kościoła. Nauka pierwsza mówi, że w Eucharystii Jezus obecny jest fizycznie (ciało i krew); druga – że chleb i wino przestaje w Eucharystii istnieć, przez co nie jest obecne z ciałem i krwią w tym samym momencie. Mówiąc krótko: Kościół potwierdza, że chleb i wino fizycznie i absolutnie zmieniają się w tkanki ludzkiego ciała.

O transsubstancjację (bo taką nazwę nosi w teologii to, co dzieje się w Eucharystii) toczono boje przez długie lata. Sama jej definicja została zresztą doprecyzowana na skutek różnic w jej pojmowaniu przez reformowane ruchy w chrześcijaństwie. Gdy boje się skończyły, każdy z odłamów miał własną definicję zjawiska i po swojemu sprawiał obrządek w kształcie, który zachowuje do dziś. I choć kalwini zrezygnowali z fizycznego Jezusa w hostii i mówią o obecności duchowej, choć baptyści widzą już tylko obecność symboliczną, Kościół Rzymskokatolicki wytrwale stoi na stanowisku, że kapłan przekazuje wiernym ludzką tkankę i krew.

Co arcyciekawe – raz powstałe w procesie transsubstancjacji krew i ciało pozostają nimi do końca, bo proces jest nieodwracalny. To właśnie w myśl tej nauki w kościołach potrzebne są tabernakula, przy których świecąca się lampka sygnalizuje obecność przemienionych elementów. A w Adoracji Najświętszego Sakramentu wierni oddają cześć spoczywającej w monstrancji tkance. Tę samą tkankę i tę samą krew przyjmują do swego układu pokarmowego wszyscy wierni – od ośmiolatka w dzień pierwszej komunii, przez pijącą krew z kielicha parę młodą, po umierającego starca przyjmującego tkankę po raz ostatni.

Nawet bez zbędnego zanurzania się w temat (luteranie np. twierdzą, że Jezus obecny jest fizycznie tylko w czasie samego sakramentu) pojawia się kilka bardzo niewygodnych, choć niezwykle ciekawych pytań. Katolicka doktryna implikuje bowiem logicznie bolesne konsekwencje, ale nauka dość opornie przyjmuje filozofię praktyk szamańskich. Załóżmy jednak, że transsubstancjacja zachodzi rzeczywiście, i to na zasadach, których naucza Kościół Rzymskokatolicki:

Duszpasterz X sprawuje tego samego dnia kilka mszy świętych w małych miejscowościach, poruszając się między nimi samochodem. W czasie licznych Eucharystii spożył 500ml krwi Jezusa. W drodze do wsi Y zostaje zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej. Jakie będzie wskazanie alkomatu, zakładając, że nie pił wcześniej żadnego alkoholu? Czy alkomat wskaże zero, jak chciałby Kościół? W jaki sposób inne wskazanie alkomatu ma zostać przyjęte przez duchownego oraz przez Kościół?

A podobnych pytań rodzą się dziesiątki: jak ma zachować się katolicki kapłan, który przypadkiem rozleje krew Jezusa na kościelnej posadzce? Czy nie stoi w konflikcie z prawem przechowywanie tkanki ludzkiego ciała bez nadzoru sanitarno-epidemiologicznego? Ile ton ciała i ile hektolitrów krwi Jezusa znajduje się aktualnie we wszystkich zakątkach świata?

Ale żarty na bok. Nie do śmiechu jest chyba katolikom, którzy muszą się z tym dylematem zmierzyć sami. Nie ma zupełnie nic śmiesznego w tym, że od przyjęcia do wiadomości pewnej ilości teorii nieakceptowanych przez zdrowy rozsądek zależy ich, katolików, zbawienie. Bo przecież nie mogą – jak odszczepieńcy – przyjąć wersji bardziej cywilizowanej, ani (o, zgrozo!) jak niewierzący – odrzucić jej zupełnie. Być może kiedyś, za dwadzieścia lub sto dwadzieścia lat, ogłosi Papież w glorii boskiego majestatu, że sprawa ma się inaczej…

Póki co, kto twierdzi inaczej, niech będzie przeklęty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz